--> -->


Ecotrail Oslo 2019

Pierwsze koty za płoty.

Od dawna krążyła mi po głowie myśl o starcie na dystansie ultra, jednak maraton zawsze był priorytetem i nie było sensu biec czegoś długiego przed biegiem ulicznym. Wiele razy oglądałem transmisje z UTMB i rozpalało to we mnie wielkie nadzieje startu w tym biegu, aby spełnić to marzenie potrzebuje niestety punktów ITRA, które są przyznawane za biegi na długich dystansach.

Maraton w Barcelonie odbywał się już na początku marca i wiedziałem, że będę miał małe okienko na zawody z dłuższym niż zwykle dystansem. Najważniejsze w tym okresie było ukończenie biegu bez kontuzji i jak najszybsze zapisanie się na zawody ultra, żeby mieć czas na wypoczęcie do jesiennego maratonu. Wybór był prosty – Ecotrail Oslo 2019 z dystansem +80 km, na linię startu miałem tylko 500 metrów od domu! Trasa biegu jak i profil były mi znane już od jakiegoś czasu, ponieważ wiele razy trenowałem jak i spacerowałem na niektórych jej fragmentach. Odpadał stracony czas na podróż i loty, a z wolnymi dniami w pracy już u mnie krucho, także wybór biegu lokalnego był strzałem w dziesiątke.

Przygotowania

Niestety na przygotowania do tak ważnego biegu nie miałem za wiele czasu. Starałem zregenerować się po maratonie ale nie udało mi się wypocząć do wymarzonego stanu. Do treningu wróciłem w kwietniu, ale to wszystko było na pół gwizdka, spowodowane to było bólem przeciążeniowym w kolanie. Przeszkadzały mi też wyjazdy na wakacje, na których nie ma co ukrywać nie oszczędzałem się i bieganie było w tym czasie na dalszym planie. Waga cały czas szybowała w górę. Podczas tych kilku tygodni odpuściłem ciężki trening i starałem się utrzymać resztki pary, która została mi po przygotowaniach do maratonu. Dwa dłuższe wybiegania zrobiłem na trasie biegu, w diametralnie innych warunkach – śnieg po kolana. Zabrakło mi czasu na rozpoznanie ostatnich 20 kilometrów, z których nie znałem tylko dziesięciu z nich.

W planach miałem przebiec ten bieg w granicach od 8 (co było dla mnie marzeniem ) do 10 godzin, najważniejsze aby go ukończyć i zebrać cenne doświadczenie na kolejne wyzwania. Dużo pomocnych rad dostałem od zaprawionych ultrasów z Polski – dziękuję Maciej, Seba, Marek!

Kilka rzeczy których obawiałem się przed startem :

  • zgubienia trasy, słabo biegam z wgranym trackiem
  • rewolucji żołądkowych, ponieważ ja nigdy nie jem i nie pije podczas treningu
  • strach przed kontuzją kolana, które niestety nie było doleczone po maratonie w 100%

Dzień startu

Budzenie ustawiłem dopiero na 2 godziny przed wystrzałem startera, szybkie śniadanie, prysznic i wychodzimy razem z Olą na 20 minut przed biegiem. Gdzie czekają na nas już nasi koledzy z park run Tomek i Andzrzej.

Dostaje ostatnie wskazówki od Oli na których punktach będzie na mnie czekać z jedzeniem i startujemy.

Pierwsze kilometry staram się biec na zaciągniętym hamulcu, w głowie miałem rady doświadczonych kolegów, żeby nie przeszarżować już na początku biegu. Ciężko jest mi zaakceptować wolne tempo i widok wyprzedzających mnie biegaczy ale odpuszczam. Na pierwszą część trasy do kamizelki zabrałem jedzenie i picie, które musi mi wystarczyć do 32 kilometra – 4 żele i baton plus 1 litr wody w flaskach, które będę mógł uzupełnić w okolicach 16 kilometra. Przed 10 kilometrem jem pierwszego żela, cały czas popijam. Dobiegamy do jeziora Maridalsvannet gdzie teren zaczyna się wznosić już coraz bardziej, wyprzedzam pierwszych biegaczy, tu tworzy się grupka 3 osób do których dołączam na tym etapie biegu. Przy konkretnym wzniesieniu w okolicach 15 kilometra chłopaki ostro atakują,  ja odpuszczam i praktycznie od tego momentu biegnę już sam aż do lini mety. Po drodze staram się zmusić do jedzenia i wyciągam z kieszonki batona. Ten odcinek trasy znam bardzo dobrze i wiem że mogę śmiało podkręcić tempo, po kilku kilometrach doganiam jednego z uciekinierów, który na 25 kilometrze wygląda jakby miał dosyć. Wbiegam na Sognsvann, tu już czuję się jak w domu, pełen relaks, nawet wysyłam Oli smsa z informacją gdzie jestem, jak się czuję i za ile czasu się widzimy. Za chwilę czeka mnie ostra wspinaczka pod piękny punkt widokowy z którego widać całe Oslo – Vettakollen, jest sporo kibiców na tym odcinku trasy. Wyciągam żela na którego nie ukrywam że nie mam wcale ochoty i pokonuje kolejny podbieg bardzo spokojnie. Po drodze gubię agrafkę i teraz wiem już dlaczego tak ważne na biegach ultra są pasy na numer startowy. Na szczęście gdzieś wyczytałem żeby mieć zawsze ze sobą zapasową, moja jest schowana w worku który ma Ola. Kolejny sms i sprawa zostaje załatwiona.

Na pierwszy punk serwisowy Holmenkollen/Thomas Heftye-villa – wbiegam po 2.57.49. Czeka tam na mnie Andrzej z Olą, postanawiam zjeść na tym punkcie naleśniki z dżemem przygotowane przez moją kochaną żonę i kawałek arbuza. Uzupełniam wodę, zabieram żele i batona na dalszą część trasy i po kilku minutach biegnę dalej.

Ruszam ostrzej ponieważ mam już świadomość, że za dużo czasu tracę na punktach. Mijam Holmenkollen i po chwili znów gubię trasę. Chwila strachu i zaczynam zawracać na dobre tory dzięki trakowi wgranemu do zegarka. Około 35 kilometra trasa zaczyna się piąć w górę, robi się ślisko ale spokojnie wyznaczam sobie rytm biegu i lecę do przodu z nadzieją, że może za chwilę zobaczę jakiegoś rywala. Wbiegam znów na drogę szutrową i wiem że za około 10 kilometrów znów będę się widział z moimi pomocnikami. Na tym odcinku trasy puszczam zaciągnięty hamulec i powoli zaczynam podkręcać tempo, niestety nie udaje mi się dogonić na tym odcinku nikogo. Wybiegając z lasu mam jeszcze około 1,5km do punktu odżywczego. Z daleka już widzę i słyszę tłum który z tego miejsca startuje w biegu na 31 kilometrów i w tym momencie zdaję sobie sprawę że niestety zostane zablokowany na trasie przez ludzi startujących na krótszym dystansie. Wbiegam do Sørkedalen gdzie wita mnie Ola z aparatem i koledzy z supportu. W tym momencie słychać strzał startera, który nie ma co ukrywać odebrał mi trochę chęci do walki. Co widać na załączonym filmie od Oli. Na jedzenie już nie mam ochoty ale staram się wmusić w siebie coś na siłę za namową żony, uzupełniam wodę i zaczynam wspinaczkę na kolejny podbieg tego dnia.

Zaczynam czuć już nerki i tu wychodzi mój kolejny błąd taktyczny ponieważ od startu piłem niestety tylko wodę, którą wypacam podczas biegu. Od tego momentu do mety pije już na zmianę izotonik z wodą. Wspinając się na górę powoli zaczynam wyprzedzać końcówkę biegu towarzyszącego. Przy szczycie robi się naprawdę tłoczno, a już za chwilę wiem że wbiegamy na wąskie leśne ścieżki na których wiem że będzie bardzo cieżko przeciskać się w tłumie. Staram się walczyć i przyspieszać, oczywiście większość towarzyszy niedoli nie jest zadowolona z powodu że zaczynam się przeciskać na tak wąskiej i śliskiej trasie. Odliczam już tylko metry do ostatniego punktu odżywczego. Na tym odcinku trasy jest taki bałagan że nawet nie wiem czy mnie ktoś wyprzedził, czy ja może jednak kogoś dogoniłem. Dobiegam do Fossum i jestem już na 60 kilometrze biegu. Nerki bolą coraz bardziej. Na punkcie jem kolejnego naleśnika i nalewam tym razem już izotonik. Na stole widząc pomarańcze nie mogłem sobie pozwolić na ich odpuszczenie, smakowały jak nigdy 🙂 Kilka ciepłych słów od Andrzeja i Oli i zabieram się na ostatni odcinek trasy, którego niestety nie znałem wcale

Kolejny odcinek Fossum – Bygdøy był dla mnie kompletnie nieznany. Okazało się że był to jeden z najgorszych odcinków w całym biegu. Bardzo wąska i stroma trasa plus padający deszcz tworzą z błota niezłe lodowisko. Nie ma mowy o wyprzedzaniu ani nawet przyspieszeniu. Kompletnie odcinam się od rozczarowania w mojej głowie i zaczynam już odliczać kilometry do końcowego odcinka, który znam bardzo dobrze, ponieważ przebiegłem tam tysiące kilometrów treningowo.

Dobiegając do punktu z napojami na Bygdøy dolewam do ostatniej butelki tylko słodki sok z wodą na którego i tak już nie mam ochoty i zaczynam odliczać ostatnie kilometry do mety. Już teraz jestem pewny, że spokojnie dobiegnę, niestety nawet nie staram się podkręcić tempa na ostatnim odcinku.

Meta biegu usytuowana jest w okolicach opery Oslo, mijam linie i niestety  wkrada się lekkie rozczarowanie co widać na załączonym filmiku:) Czas mojego biegu to 7.35.23, co daje mi 9 pozycje open i 3 miejsce w kat. wiekowej.

Filmik Oli 🙂

Wsparcie !

Na trasie miałem najlepszy support na świecie w osobach Oli i Andrzeja! Dobrze było was widzieć na punktach! Bez was, ten bieg byłby o wiele cięższy. Wielkie dziękuję i ukłony z mojej strony za tak wielkie wsparcie. Bez was pewnie nie było by szans na ukończenie biegu!

Co do zawodów ultra, fajnie się biega tylko tak trochę nudno i długo 🙂 Mam w planach wrócić kiedyś na trasy tego biegu i powalczyć o coś więcej niż tylko zaliczenie, cel to pewnie minimum najniższy stopień podium. Kiedy to będzie jeszcze niestety nie wiem, na tą chwile moją pasją jest nadal maraton i to on będzie zawsze priorytetowy.

Dziękuję wszystkim za trzymanie kciuków.

Pozdrawiam Michal