--> -->


Jubileuszowy 40 PZU Maraton warszawski

40 PZU Maraton Warszawski

Okiem kamery

Czarne chmury9

Często jest tak, że wszystko wali się przed samym startem. U mnie to już klasyka😁. Na początku palec u ręki, przez którego miałem kilka nieprzespanych nocy. Następnie pierwszy raz od dawna musiałem pracować na nocne zmiany, w ostatnich dwóch tygodniach przed mratonem, co nie pomaga w regeneracji i spokoju. Jeszcze jak dodamy do tego grypę żołądkową Oli, którą dostała zaraz po wylądowaniu w stolicy, to mamy katastrofę.

Plany i oczekiwania11

Plany przed biegiem były proste. Urwać sekundę z zeszłorocznej życiówki. Morale i wiara przed startem niestety na bardzo niskim poziomie. Nie chciałem ryzykować niczego więcej niż nowe PB, chociaż i tak przed startem głowa lekko się zagotowała. Ale hamulec w postaci Fundacji Synapsis, dla której biegłem dzięki darczyńcom plus bieg dla drużyny Vege Runners lekko mnie zastopował. Nie chciałem spalić tego biegu już na samym początku i zawieść ludzi, którzy liczyli na mój dobry wynik.

Warunki8

Profil trasy nie rozpieszczał delikatnie to ujmując, dlatego organizator opublikował ją na oficjalnej stronie dopiero w ostatnich tygodniach. Podbiegi plus wiele zakrętów to nie jest trasa na wymarzoną i długo wyczekiwaną życiówkę.
Pogoda tego dnia była prawie idealna, jedynym minusem okazał się wiatr na odsłoniętych odcinkach trasy. Na starcie wydawało się ze będzie znośnie, jednak w kilku miejscach konkretnie wiało w twarz co nie pozwalało utrzymywać cały czas idealnego rytmu i tempa biegu.
Start niestety już nie jest tak spektakularny jak za dawnych lat. Ulica Konwiktorska to nigdy nie będzie most Świętokrzyski gdzie po prawej stronie widać było stadion Narodowy, gdzie za dobrych czasów była meta. Zabrakło trochę tej magii. Jednak „ Sen o Warszawie” przed wystrzałem startera nadal powoduje ciarki, które przechodzą przez całe ciało.
Nie będę was zanudzał i opisywał co jadłem i robiłem przed startem, zresztą u mnie zawsze klasyka.

Bieg7

Ustawiam się na pozycji w IV rzędzie. Kątem oka szukam ludzi z którymi będę mógł biec na pierwszych kilometrach. Wiele przypadkowych ludzi na przodzie peletonu,  już wiem że będzie walka na łokcie od samego startu. Wystrzał i jedziemy z tematem.Tempo którym chcę pobiec tego dnia to 3.45/46 na kilometr. Od startu tworzy się ku mojemu zdziwieniu spora grupka chętnych na dyktowane tempo. Już od samego początku mogę liczyć na doping Oli i słyszę jej niezawodne „Dawaj Misiuuuu!!!” Już na pierwszym kilometrze – jak ja to kocham! Wbiegamy na most z którego zbiegamy na Plac Wilsona i później na Wybrzeże Gdańskie.Pierwsza górka po 4 kilometrze na Zakroczymskiej, niestety ten podbieg tego dnia będziemy mijali 2 razy. Za plecami już słychać ciężki oddech współtowarzyszy biegu, co z doświadczenia dobrze im nie wróży ( moje wspomnienie z Bostonu). Pierwsze 5km mijamy w 18.45 – nadal jest nas około trzynastu i klasycznie jak to w Polsce bywa, nikt nie chce dać zmiany. Wszyscy się pięknie wiozą na moich plecach. Niestety moja cierpliwość kończy się już po 8 km i krzyczę na ludzi żeby chociaż 500 metrów poprowadzili. Odpowiedź dostaje od dwóch chłopaków, że oni nie są z Warszawy i nie znają trasy – kurtyna.

W grupie z nami są dwie dziewczyny z elity : Anna Łapińska i Elena Dolinin. Widzę, że chcą powalczyć o dogonienie reszty rywalek, także dostaje od nich wsparcie oraz od jednego wyspiarza. Postanawiamy poszatkować trochę peleton niedoli😁.
Już przy pierwszym mocniejszym wietrze zostaje nas tylko czwóreczka! Dzielimy się na dwie pary – Brytyjczyk zabiera się z Polką ja z Izraelką i ciągniemy wspólnie ten wózek przez większą czéść dystansu.
15 kilometr wychodzi – 56.18
Na tą chwile czuję się bardzo dobrze, czuję że lekko przyspieszamy. Po chwili ku mojemu zdziwieniu okazuje się bardzo stromy i solidny podbieg na Belwederskiej, który pewnie wszystkim startującym tego dnia dał się we znaki. Studiując profil trasy wiedziałem żę będzie ostry podbieg, ale nie spodziewałem się aż takiego nachylenia. Studzę swoje zapędy i nie chcę się wystrzelać na tym etapie biegu, nasza parka na podbiegu nam lekko ucieka. Przez resztę dystansu cały czas byliśmy w zasięgu kilku metrów. Zostaję ze swoją towarzyszką i wspólnie zaczynamy dyktować dobre i co najważniejsze równe tempo. Następne kilometry mijają dość spokojnie. Lekko przyspieszamy aby nadrobić stracony czas ze wspinaczki pod Belwederską. Tę część trasy znam dobrze i wiem że jest płasko – Aleje Ujazdowskie, Plac Trzech Krzyży, Nowy Świat. Nawet nie zauważyłem że już półmetek który mijamy w czasie 1.18.504
Po drodze słyszę w oddali doping znajomego z Krotoszyna Piotrka, który mocno mnie wspierał tego dnia.
Cały czas widzimy w oddali czołówkę kobiet, także ten kontakt wzrokowy pomaga Elenie w wierze że jeszcze ma szanse wskoczyć na podium. Współpraca układa się znakomicie, wymieniamy się co kilka minut na prowadzeniu. Niestety to ja napędzam nasze tempo, za co wiem, że za jakiś czas raczej będę musiał zapłacić.
25 kilometr zaliczamy z międzyczasem 1.33.11 czyli nadal jest dobre równe tempo. Wiatr zaczyna się wzmagać i zbliżamy się do Wybrzeża Gdańskiego, na którym zawsze mocno wieje. Rytm biegu i tempo lekko spadają zaraz po wyjściu na długą i nudną prostą, na szczęście nie ponosimy wielkich strat.
Znacznik z 30 kilometrem mijamy 1.52.17 i od teraz powinniśmy zacząć przyspieszać. Na tym etapie biegu ponownie spotykam Olę dwukrotnie  na 31 i 32 kilometrze wraz z Vegerunners i kolejny raz dostaję dodatkowej mocy.  Niestety na 32 kilometrze po raz kolejny musimy się wspinać pod Zakroczymską. Zwalniamy, ale widzimy że inni też cierpią, wyprzedzamy kolejną zawodniczkę z elity i kilku biegaczy. Niestety przeszacowali swoje możliwości na tym etapie biegu. Z podbiegu wychodzę lekko sponiewierany ale nadal jestem chętny do walki. Pomimo ciężkich nóg, dostajemy dodatkowych łapiąc kolejnych biegaczy.
Na moście Gdańskim doganiamy piątą zawodniczkę i Elena jest już naprawdę blisko podium.
35 kilometr zaliczamy w 2.11.18 – nie jest źle! Już teraz wiem że na tym etapie nie jestem w stanie przyspieszać. Staram się utrzymać równe tempo i łapać międzyczasy mijanych kilometrów. Widzimy trzecią zawodniczkę i Elena przyspiesza. Ja niestety nie mam tej woli walki co ona i lekko odstaje. Na tym odcinku tracę kilka sekund i na 40 kilometr wbiegam już samotnie – 2.30.52. Dziewczyna z Izraela mija ten odcinek 7 sekund wcześniej i widzę, że będzie walczyć o trzecią pozycję!
Staram się obliczyć  czy jestem w bezpiecznej strefie czasowej na nową życiówkę, niestety w takich momentach jest ciężko zsumować 2+2, ale czuję że mam drobny zapas.
Staram się lekko przyspieszyć lecz po chwili czuję pierwsze objawy skurczów. Zwalniam i w oddali widzę już metę. Spinam pośladki i staram się trzymać równe tempo. Kątem oka widzę, że moja towarzyszka jest już na 3 pozycji.6
Na metę wbiegam z czasem 2.39.17 !!! Co jest moją nową życiówką. Odbieram medal i wskakuję szczęśliwy w objęcia mojego najwierniejszego kibica. Sprawdzamy wyniki na internecie, żeby być pewnym że jest nowa życiówka i potwierdzenie tego co mam na swoim zegarku – wszystko na szczęście się zgadza.
Czas – 2.39.17 – To od tej pory mój osobisty rekord świata.
Miejsce open 22
Miejsce kat M30 – 10
Miejsce płeć – 18
Polak – 9
Jeszcze mała ciekawostka związana z biegiem. W klasyfikacji drużynowej zwycięża drużyna Vege Runners
Pamiętajcie można biegać bez mięsa. Wegańska siła!

Wsparcie5

To chyba jest temat na osobny post. Dlatego nie chcę się teraz zbytnio rozpisywać.
Oczywiście największe dziękuje dla mojej żony Oli – za to że jesteś ZAWSZE kiedy biegnę!
Piotrek dobrze cię było widzieć jak dopingujesz na trasie!
Markowi, do którego zawsze mogę się zgłosić po pomoc, kiedy sam błądzę w treningu. Są to przeważnie szybkie korekty moich chorych zapędów do samounicestwienia przez ciężki trening.
Wiem także, że wielu z was kibicuje mi od początku mojej przygody z bieganiem. Są nawet tacy ludzie, którzy potrafią śledzić moje wyniki na żywo podczas biegu – szacunek i jeszcze raz dziękuje!
Tato i mama, plus rodzina od brata.
Dziękuje dla moich darczyńców, którzy wpłacili swoje pieniążki na fundacje Synapsis dla której biegłem! Nigdy wam tego nie zapomnę i postaram się to jakoś wynagrodzić – jesteście wielcy i macie wielkie serca.
Vege Runners za doping na trasie i bieg dla marchewkowej drużyny.
Najlepsze biegi są takie po których zostaje niedosyt. Kiedyś byłem na to wściekły kiedy po przekroczeniu mety czułem, że mogłem pobiec o wiele lepiej, że mogłem urwać kilka sekund w pewnych momentach biegu. Teraz z perspektywy czasu wiem, że to zawsze są moje najlepsze biegi.
Lekko podładowałem głowę nową życiówką, nadal wierzę, że stać mnie na o wiele lepsze wyniki. Mam nadzieje, że udowodnię to w 2019 roku.
Mam wiele braków w treningu dodatkowym. Jednym z nich jest rozciąganie, którego przez ostatnie pół roku nie robiłem wcale! Plus praca siłowa – tu także zero z mojej strony, a do wymarzonego celu sub 2.30 właśnie takie szczegóły robią różnicę. Obiecuję sobie przepracować ostro zimę i zmierzyć się na wiosnę z królewskim dystansem. Ja nadal to kocham, chociaż głowa strasznie mnie ciągnie w góry.
Czeka mnie też ciekawa rozmowa. Dostałem od kolegów propozycje biegu w drużynie o bardzo wysokie cele ( są to czołowe kozice polskie ) – jest nad czym myśleć !
Ale teraz odpoczynek i już za kilka dni wakacje.
Jeszcze raz dziękuje za wsparcie!