--> -->


Musisz zawsze wierzyć w siebie! Berlin marathon 2017

Berlin marathon 2017

Podróż Oslo – Berlin

Do Berlina ruszam wraz  z Olą w piątek o wczesnych godzinach porannych. W stolicy Niemiec lądujemy już przed 10. Delikatnie mówiąc troszkę za wcześnie, żeby zameldować się w miejscu, w którym mamy spędzić najbliższy weekend. Po drodze jednak znajdujemy kameralną kawiarenkę w której serwują pyszną kawę i wspaniale wyglądające jedzenie. Długo nie trzeba było mnie namawiać 🙂

22046892_1778025122230495_2970775619428776847_n

W samo południe meldujemy się w naszym apartamencie, umiejscowiony on jest na dzielnicy Mitte, którą znam jak własną kieszeń z wcześniejszych pobytów w Berlinie. Szybkie rozpakowanie bagażu i w głowie mam już tylko ostatnią sesję treningową, którą chce mieć jak najszybciej za sobą. Była to klasyczna spokojna ósemka z ostatnim kilometrem dokręconym do tempa, którym mam biec na maratonie już za 40 godzin. Trening połączyłem z zwiedzaniem okolicy. Wszystko wyszło super!

22045987_1778026212230386_1580117934471262228_n-2

Szybki prysznic i lecimy na miasto, zjeść coś dobrego. Jako że Berlin to stolica weganizmu, nie mieliśmy problemu z znalezieniem odpowiedniej restauracji. W tygodniu stosowałem się do klasycznej diety węglowodanowo/białkowej, także miałem sporo miejsca na pyszności w moim brzuchu.

22089490_1778025022230505_1878819262962374473_n

22049976_1778025015563839_9213115387626955309_n

Najedzeni ruszamy w stronę Expo, odebrać numer startowy, tak aby nie zawracać sobie głowy tym problemem w sobotę. Mała niespodzianka już przy samym wejściu, zostajemy rozdzieleni z Ola.  Wstęp na expo mają tylko startujący. Jako, że Ola musiała poczekać na mnie, jak i nauczony poprzednimi biegami, staram się nie tracić czasu na stoiska ze sprzętem. Kieruje się prosto po numer startowy. Przy bramkach dostaję opaskę na rękę, z którą już się nie rozstaje, aż do wyjazdu z Berlina. Odbiór numeru to kolejne zaskoczenie! Podchodzisz do stanowiska bez czekania, bez kolejek, wolontariuszowi podajesz uprzednio wydrukowane potwierdzenie i swój dowód, po czym on kieruje się do drukarki i po 20 sekundach wraca z wydrukowanym numerem startowym i reklamówką pełną tzw. „darów” w której znajduje się między innymi chip startowy. Spotykam Olę w umówionym miejscu, szybka fotka na pamiątkę z koziołkami i postanawiam wracać do domu aby jeszcze trochę odpocząć. Reszta dnia ogólnie stała pod znakiem ładownia węglowodanów, czyli to co tygrysy lubią najbardziej. Pizza, kawa, słodkie i jeszcze raz słodkie 🙂

22154364_1778026872230320_8075654342778141731_n-2

22140887_1778027148896959_6121826817767772072_n

22046468_1778027018896972_5897082355584087897_n

W domu melduję się grzecznie w okolicach godziny 20. Przygotowanie ciuchów na start, prysznic, książka i w łożku ląduje około 22.

Plan na bieg.

Tydzień przed startem, po rozmowie z trenerem ustaliliśmy, że mam zrobić otwarcie biegu w okolicach 1.18.00/30, gdzie w założeniach było, że na drugiej połówce jeśli będzie cieżko, stracę maksymalnie 2 minuty. Okazało się to dla mnie wielkim zaskoczeniem. Jeszcze 2 tygodnie wstecz, przebiegłem półmaraton w 1.18.13. Szczerze, lekko spanikowałem… Największym problemem przed startem była wiara w siebie! Słabe wyniki w przygotowaniach, kilka spalonych treningów oraz pierwszy raz trenowałem z kimś obcym – nie pozwalało mi to być spokojnym o końcowy wynik na mecie. Tak naprawdę na stacie stałem z wielką niewiadomą w głowie, a to nie pomaga w ośiągnięciu zadowalającego wyniku! Niestety była to wyłącznie tylko moja wina.

Wybiła godzina 0 !!!

Pobudka standardowo o 6 rano. Noc jak na mnie przespana prawie wzorowo, nie licząc kilku przebudzeń na siku. Rozpoczynam klasyczny rytuał – śniadanie z dobrą kawką, spacer rozluźniający z nastrojową muzyką na uszach. Ciuchy startowe wraz przypiętym numerem czekają na mnie na podłodze już od wczoraj. Szybka toaleta, przebranie i jestem gotowy do wyjścia z domu na 1,5 h przed godziną 0. Wchodzimy do metra, które tego poranka wypełnione jest po brzegi biegaczami. Po chwili wysiadamy na Potsdamer Platz, kilometrowy spacerek i jesteśmy na miejscu w którym czas się pożegnać. Szybkie buzi, buzi :), zostawiam Oli część garderoby i kieruję się w stronę mojej strefy startowej.

Berlin marathon, 17

Berlin marathon, 15

Pogoda.

Corocznie oglądając Berliński maraton w telewizji, dziwiłem się jak oni to robią, że potrafią się wstrzelić zawsze w optymalne warunki pogodowe do pobicia rekordu świata. Przeważnie było sucho, bezwietrzenie i temperatura w okolicach 15 stopni. Niestety w 2017 roku kiedy stałem na starcie było całkowicie odwrotnie. Dość mocny wiatr, deszcz i wilgotność 97% to nie były optymalne warunki do biegania na rekord. Nie pomagało mi to w mentalnym nastawieniu przed samym startem.

Szybka rozgrzewka w magicznym parku Tiergarten.

Z rozgrzewką i miejscem na szybką toaletę przedstartową nie było problemu, ponieważ strefy startowe umieszczone są w pięknym parku Tiergarten z niezliczonymi ścieżkami spacerowo-biegowymi. Przebiegłem może 2 kilometry, bardzo luźno, dodałem do tego 2 przebieżki i to by było na tyle.

22154331_1778025418897132_7471111925337903741_n

Start!

Po rozgrzewce, na 8 minut przed startem wchodzę w bloki startowe. Spoglądam na elitę biegu, która jest właśnie w tym momencie przedstawiana przez spikera. Zerkam na telebim i przed siebie, ponieważ mam ich wszystkich na wyciągnięcie ręki. Bekele, Kipchoge, Kipsang i gdzieś w oddali stoi sobie Brandebura! Na samą myśl z kim mam przyjemność spędzić ostatnie sekundy przed startem dostaję gęsiej skórki i przechodzą przez moje ciało dreszcze. Spotykam również kilku rodaków w blokach startowych, szybka wymiana zdań – na ile kto biegnie, życzymy sobie powodzenia i startujemy.

Berlin marathon, 13

Pierwsze kilometry to jakieś wariactwo! Nawet amatorzy walczą o pozycje na łokcie! Wiele osób staranowanych już na lini startu. Dlatego zawsze warto być skupionym nie tylko na sobie podczas pierwszego kilometra, ale również obserwować kontem oka co robią twoi partnerzy. Nerwowość na pierwszych kilometrach może zaprzepaścić twój dobry wynik na mecie.

Berlin marathon, 1

Berlin marathon, 2

Berlin marathon, 3

Przez pierwsze 3 kilometry biegnę spokojnie, szukając jakiś towarzyszy tej niedoli, biegnących mniej więcej na przewidywalny czas podobny do mojego. Pierwsza piątka wychodzi równo, czas 18.36, samopoczucie o dziwo dobre, także postanawiam trzymać się napotkanej grupy. Pierwsze wodopoje i znów nerwowo, przepychanki, zabieganie drogi. W ostatniej chwili łapie wodę i wracam do swojej grupki, która z każdym mijającym kilometrem robi się coraz mniejsza. Gdy dobiegamy do znacznika z napisem 8 kilometr z nieba zaczyna lać mocny deszcz, plus mocny wiatr nawiewa prosto w twarz rzęsiste krople. Morale w grupce spadają, wszystko zaczyna się kruszyć i zaczynam poszukiwań nowych kompanów, którzy są w stanie utrzymać tempo w okolicach 18.36 na kolejnej piątce. Dziesiąty kilometr mijam z czasem 37.14. Nadal jest równo pomimo ciężkich warunków. Powoli zaczynam wpadać w mój rytm, nogi niosą mnie same przed siebie. Nie muszę już spoglądać co kilometr na zegarek, ponieważ czuję, że biegnę równo. Przed kolejnym wodopojem wyślizguje mi się żel z ręki, chwila zawahania, lekkie zwolnienie tempa, jednak decyduje się po niego nie zatrzymywać. Niestety miałem oczywiście wyliczoną ilość żeli, strata jednego z nich wiązała się z tym, że musiałem podjadać coś ze stołów po drodze. Lekko się tym podłamuję ale staram się odrzucić negatywne myśli, zapominam o tym już po kilku chwilach. Piętnasty kilometr to czas 55.51 – rytm i tempomat w nogach niosą mnie dzisiaj idealnie. To jest trzeci odcinek 5 kilometrowy, który wychodzi po 18.38! Pojawiają się pierwsze pozytywne myśli, że to będzie mój dzień! Opisał bym Wam jak wygląda Berlin  oczami biegacza, jednak byłem tak skupiony na robocie, którą miałem do wykonania, że kompletnie nic innego się nie liczyło. Półmaraton mijam w 1.18.35, czyli wszystko idzie zgodnie z planem. Na trasie robi się coraz mniejszy tłok, zaczyna się powolne wyprzedzanie tych co przesadzili na pierwszych kilometrach. W okolicach 22 kilometra spotykam Piotrka Ślęzaka, szybkie pozdrowienia i widzę, że chłopak ma dzień konia tego dnia. Wyglada jak by dopiero rozpoczynał bieg, wyprzedza moją grupę i po chwili znika mi gdzieś w oddali. Na 25 kilometrze zaczynam odczuwać trudy biegu, pojawiają się pierwsze skurcze, staram się nie nie panikować tylko lekko zwolnić i ustabilizować tempo na poziomie, które moje ciało jest w stanie zaakceptować. Kolejna piątka wychodzi również w miarę równo. Powoli zaczynam kalkulować i wyliczać co muszę zrobić, żeby utrzymać rytm i ile mogę stracić na 15 kilometrowym odcinku do mety. Obliczenia w takich momentach nigdy nie są przyjemne. Staram się odrzucić negatywne myśli i od tego momentu kończę odliczać 5 kilometrowe odcinki, zaczynam liczyć mijające kilometry, minuty, zakręty. Trzydziesty kilometr to tylko 30 sekund straty do poprzednich piątek. W tym momencie już wiem, że dobiegnę na metę z rekordem. Robi się coraz ciężej, skurcze łapią mnie już nie tylko w nogach :), jedyny plus, że przy lekkim zwolnieniu tempa nadal wyprzedzam co pozwala mi się podnieść mentalnie w ciężkich chwilach. 35 kilometr mijam z czasem 2.11.29. Zwalniam nadal ale wszystko jest pod kontrolą. Od tego momenty łapie się jakiegoś biegacza z Chorwacji z którym biegniemy równo do 40 kilometra.

Berlin marathon, 12

Kryzysów na tej piątce miałem naprawdę wiele, ale kiedy mijam 40 kilometr już wiem, że jestem blisko mety i co by się nie stało ja dobiegnę na nią z nową życiówką. Pojawiają się kolejne obliczenia, już wiem że na ostatnim odcinku mogę pobiec w okolicach 4.00, a i tak będę przed zakładanym czasem. Od teraz zaczynam się delektować biegiem, nawet nie mam ochoty powalczyć o cenne sekundy. Mijam bramę Brandemburską z uśmiechem na ustach, w oddali pojawia się meta z zegarem na którym widzę 2.38! Ostatnie metry przebiegam ze wzruszeniem i wielkim uśmiechem na ustach. Linię mety przekraczam w 2.39.34! Wynik ten jest moją nową życiówką na którą czekałem równe dwa lata. Od dzisiaj jest to mój własny rekord świata.

Spotkanie z Olą

Zaraz po minięciu lini mety, biegnę dalej z bananem na twarzy, żeby opuścić jak najszybciej strefę maratonu i dotrzeć do miejsca w którym czekał na mnie mój najwierniejszy kibic. Przy wyjściu musiałem zatrzymać się i oddać chipa do strefy zwrotu, który przyczepiony miałem do buta. Okazało się to niełatwą misją do wykonania. Buty startowe wiążę zazwyczaj na dodatkowe supły, tak żeby nie mieć niespodzianek podczas biegu. W momencie kiedy próbowałem zdjąć buta lub rozwiązać supły, momentalnie łapały mnie skurcze. Stawiały mnie one dosłownie do pionu. Straciłem na oswobodzenie chipa, chyba 10 minut ale jakoś się udało. Biorę jeszcze piwo bezalkoholowe i dalej kilometr biegiem do Oli. Widzę ją już z daleka, wpadamy w uściski, mega szczęśliwi co widać na zdjęciach jak i na filmiku.

Berlin marathon, 11

Jestem bardzo wdzięczny za to, że mam tak wiernego kibica zawsze przy sobie, nawet pomimo tego, że ostatnie dni przed maratonem są bardzo nerwowe, za co niestety przepraszam 🙂 Postaram się popracować nad tym przy następnej okazji. Jeszcze raz dziękuję za wsparcie Ola! Bez Ciebie nie ma mnie.

Szybka toaleta, przebranie i idziemy świętować na miasto. Ponownie pyszne jedzenie, plus niezliczona ilość słodkości.

Berlin marathon, 5

2

22221838_1965587940367048_450685158789678701_n

Trener

Kolejną osobą w kolejce do podziękowania jest mój trener. Za wiarę we mnie! Co niestety nie przełożyło się na moją wiarę w siebie 🙂 Za cenny czas poświęcony na trenowanie takiego ananasa jak ja. Wiele się nauczy od Ciebie mistrzu! Zwłaszcza rozmowa, którą odbyliśmy po maratonie ustawiła mnie do pionu. Odkryłeś moje słabe strony, znalazłeś mocne. Urozmaiciłeś mój trening do tego stopnia, że gdy dostawałem plan w poniedziałek, czasami było tak, że nie mogłem się doczekać wtorku lub piątku, bo właśnie w tych dniach miałem w planach ciekawe jednostki specjalne. Ominęły mnie niedzielne katorżnicze biegi z Danielsa, zmniejszyłem kilometraż. Unikałem dzięki tobie przeciążeń. Byłem szybszy, czego niestety nie potwierdziłem na zawodach, ale to nie było naszym głównym celem. Był to krótki czas, zamknięty tym biegiem. Cel był jeden – przełamać moją niemoc i złamać barierę 2.40. Jeszcze raz dziękuję za wszystko. Nauka na pewno nie pójdzie w las. Czapki z głów, że wytrzymałeś ze mną te pół roku!

Co dalej?

Czy stać mnie na coś więcej ? Ja wierzę, że jestem w stanie przebiec maraton na wynik w okolicach 2.34.30 i to mnie będzie trzymać w następnych przygotowaniach pod prądem. Teraz nie jest dobra pora, żeby o tym myśleć. Czas na świętowanie i zasłużony wypoczynek. Robie sobie rozbrat z aktywnością fizyczną na jakiś czas, jedyne bieganie jakie mam w planach to treningi wspólne z Ola. To jest właśnie najlepszy czas, żeby potruchtać trochę razem i nacieszyć się spokojnym bieganiem, bez planu i bez ciśnienia wraz z partnerką życiową.

Co przyniesie kolejna wiosna? Gdzie planuję kolejny maraton – wszystko w swoim czasie pojawi się na blogu o czym Was natychmiast poinformuję.

Dziękuję za wsparcie i pozdrawiam

Michal