--> -->


Tokyo marathon 2017 – relacja

tokyo maraton

Wiosenny maraton to już historia, pozostały już tylko wspomnienia, którymi postaram podzielić się z Wami w tym wpisie.

Nie ukrywam, że po biegu w Bostonie, który zmiażdżył mnie swoją niesamowitą atmosferą, nie spodziewałem się wiele po Tokyo marathon. W zasadzie po tym biegu odczuwam niewyczuwalną pustkę. Były to dla mnie zawody życia i raczej na tą chwilę żaden bieg już nigdy nie dostarczy mi takich wrażeń jak Boston – obym się mylił. To właśnie tam dokonało się to czego pragnąłem najbardziej. Każdy kolejny start jest tylko zwyczajnym biegiem. To jest tak jak po ostatnim meczu ligi mistrzów, kiedy widzisz jak Barcelona odrabia 0-4 z Paryża (wstałem specjalnie o 4 rano żeby oglądać), przełączając się podczas weekendu na polską ekstraklasę, nie można spodziewać się już niczego porywającego.

Jadąc do Tokio nie bieg był tym razem najważniejszy, bardziej emocjonowałem się zwiedzaniem Japonii, i poznaniem kultury tego tajemniczego dla mnie kraju, który już od wielu lat był dla mnie bardzo wysoko na liście moich podróżniczych marzeń. Od dziecka na kanale Polonia 1 oglądałem i pasjonowałem się rywalizacją drużyny Tsubasy. Ola także miała kilka ulubionych bajek z kraju wiśni, o których często wspominaliśmy. Zawsze też pasjonowałem się ich jedzeniem, po prostu nie mieliśmy wyjścia – musieliśmy tam jechać! Znalazłem maraton, a pózniej szybko się jakoś wszystko potoczyło…
5685_23943056_tsubasa_sg

Przylot, expo i odbiór numeru startowego.

Do Tokio przylecieliśmy w czwartek przed południem, już w samolocie spotkałem kilku rodaków którzy lecieli na bieg z Warszawy – jeśli ktoś z Was to czyta – pozdrawiam.
Zaraz po lądowaniu i kilku chwilach na ogarnięcie spraw organizacyjnych, w okolicach godziny 14 docieramy do naszego pokoju.
Przeważnie jeśli jestem na kilka dni przed startem w mieście i jeśli czas mi na to pozwala, pierwsze co robię odbieram numer startowy, tak aby później nie zakrzątać sobie głowy tym problemem.
Nie namyślając się zbyt wiele, zostawiam Olę w pokoju na małą drzemkę i postanawiam skoczyć na expo, które umieszczone jest w wielkim budynku Tokyo Big Sight.
Sam dojazd do tego miejsca okazał się miłą niespodzianką. Po wyjściu z miejskiego metra przesiadasz się w koleje prywatne, które prowadzą cię przez malowniczą trasę Tokio z niesamowitymi widokami.
Po chwili docieram do celu, wolontariusze prowadzą mnie prosto do strefy odbioru numerów. W kilka minut załatwiam wszystko bez kolejek. Na rękę zakładają mi opaskę bezpieczeństwa, która pozwala przemieszczać się przed startem pomiędzy strefami. Do tego dostaję drugą niebieską gumową, bo zostałem zakwalifikowany jako pół zawodowiec – daje ona dodatkowe przywileje.
Do pakietu startowego dodane jest również kilka gadżetów, dwa numery startowe, które okazały się dla mnie małą niespodzianką, o czym napiszę poniżej, koszulka Asicsa, bilet 24h na metro plus batoniki. Teraz pozostało mi już tylko wydostać się na zewnątrz i wrócić do pokoju. Co nie było takie oczywiste. Chcąc opuścić budynek, Japończycy postarali się by wychodząc z budynku człowiek musiał przejść przez wszystkie stoiska, które kuszą  do pozostania na kolejnych godziny i wydaniu swoich zaskórniaków na expo. Mnie takie akcje nie ruszają, jedyne stoisko na którym przystaję to miejsce Asicsa. Chciałem się przekonać na własne oczy, jaki chłam ze sprzętu tej firmy dostajemy w Europie. Kiedyś poruszał już ten temat M. Chabowski. Startówki, które wykonane są w Japonii to naprawdę buty jedne z najlepszych, solidne wykonanie,wysokiej jakości komponenty, dowodem na to może być ta fotka.
22
Powoli zaczynam odczuwać zmęczenie i postanawiam  jak najszybciej wyrwać się ze szponów tego miejsca i wrócić do pokoju na zasłużoną drzemkę. Jednak jako, że ten maraton w założeniach biegnę bez wyznaczonego celu i bez napinki na czas, postanawiamy wraz z Olą rozpocząć zwiedzanie od dnia przylotu i było tak do samego biegu. Raczej nie oszczędzałem nóg, zwiedzanie było niestety ważniejsze. Tylko pamiętajcie! nigdy jadąc po życiówki, nie zwiedzajcie za wiele, zawsze pozostawcie przyjemności na kolejne dni po biegu. Nawet chodząc, robicie niepotrzebnie kilkadziesiąt kilometrów, a to przekłada się na ciężkie nogi podczas biegu.

Dzień startu.

Klasycznie wstaję przeważnie na 3 godziny przed startem. Szybkie i proste śniadanie – biały chleb z miodem, dżemem plus kawa i woda. Więcej nie potrzebuję nic, ponieważ przeważnie jestem tak naładowany węglowodanami z poprzednich dni, że wystarczy mi to w zupełności. Po jedzeniu zazwyczaj wychodzę na lekki spacer z muzyką na uszach, tak aby rozprostować stare kości i pozytywnie się nastawić. Toaleta i jestem gotowy do wyjścia z Olą na około półtorej godziny przed startem.IMG_6343tZ naszej stacji metra do startu miałem na dojazd tylko 20 minut, jednak to co zobaczyliśmy po wyjściu z metra lekko mnie zaskoczyło. Tysiące ludzi i ich rodziny zmierzające w tym samym kierunku co my. Wiedziałem już, że od tej chwili muszę się naprawdę spieszyć żeby zdążyć stanąć punktualnie na lini startu. Dochodzimy do pierwszych punktów kontrolnych i tu rozstajemy się z Ola, tradycyjny buziak na pożegnanie i znikam w tłumie.IMG_7013IMG_7026IMG_7035Pozostało już tylko 50 minut do wystrzału startera, a ja muszę się przebrać, znaleźć punkt w którym mam zostawić ciuchy i dojść do strefy startowej! W tym samy momencie krząta się ze mną około 37 tysięcy ludzi.  Do punktu z bagażami udało się dotrzeć na 30 minut przed startem.

Podczas przebierania podchodzi do mnie jeden z wolontariuszy i pyta dlaczego nie mam drugiego numeru na plecach i powiadamia mnie, że jest to obowiązkowe. Nie muszę chyba opisywać jak bardzo byłem w tym momencie zdenerwowany. Znalazłem drugi numer i osobę, która spieszyła się tak samo jak ja na start. Pomimo wszystko, jak wszyscy mieszkańcy Japonii, zdecydował mi się pomóc z uśmiechem na ustach. Zrywam się w poszukiwaniu drogi do mojej strefy startowej, po drodze szukam toalety i przypomina mi się, że z nerwów zapomniałem o rozgrzewce, niestety nie ma już na nią czasu.
IMG_7062
Jako pół zawodowiec ustawiam się w sektorze startowym na samym początku biegu, zaraz za elitą. Przy wejściu pan informuje mnie że moja strefa jest już zamknięta ale jakoś udaje mi się go przekonać żeby mnie wpuścił. Strefa wygląda skromnie w porównaniu do innych. Wszystko jest oddzielone taśmami i wolontariuszami. Uspokajam się, udało się! Dotarłem na start na chwilę przed wystrzałem startera, ale jak się później okazało to nie był koniec niespodzianek…
Nagle zauważam, że ja nadal jestem w starych dresach, które miały mnie ochronić do samego końca przed wyziębieniem. Zrzucam bluzę, jednak problemy zaczynają się kiedy mam zdjąć z siebie spodnie. Oczywiście buty mam już zawiązane na kilka supłów tak, żeby się przypadkowo nie rozwiązały podczas biegu 😃. Chwilę się z nimi siłuję ale bezskutecznie. Zdejmuję buty rozszarpując sznurówki zębami i dopiero teraz jestem gotowy do biegu, czyli na minutę przed wystrzałem startera.
Powoli się uspokajam, rozmawiam sam ze sobą, że to już koniec pecha na dzisiaj, od tego momentu to ma być tylko dobra zabawa. Rozglądam się w koło, w tle leci prawdopodobnie hymn Japonii, łapie głęboki oddech i startujemy!!!

Start!IMG_7085IMG_7080

Wystrzał i startujemy. Jak zawsze na takich masowych biegach 99% ludzi pokonuje pierwsze kilometry w iście sprinterskim stylu. Od pierwszych metrów jestem wyprzedzany przez tysiące biegaczy, co zawsze jakoś mnie lekko demobilizuje. Rozmawiając sam ze sobą, staram się zachować chłodną głowę i wmawiam sobie, że jeszcze się z nimi spotkam w połowie biegu. Taktycznie bieg planowałem pobiec spokojnie z uśmiechem na ustach i bez żadnego ciśnienia. Wiedziałem, że stać mnie na wynik w okolicach 2.44/47 i że będzie to nabiegane bez zbędnego cierpienia i narażania na kontuzję. Jednak na pierwszych kilometrach trochę mnie poniosło i pierwszą piątkę zamykam z czasem po którym zapala mi się czerwona lampka w głowie i powoli zaciągam hamulec ręczny.

Pogoda tego dnia jest jedną z najlepszą jaką trafiłem w dotychczasowych wszystkich moich startach. Rano dość chłodno ale słonecznie, z lekkim wiatrem w okolicach 3ms. Z ciekawostek był to mój pierwszy bieg/trening od października w krótkich spodenkach i koszulce, nie wspominając już że nie potrzebowałem czapki i rękawiczek.
IMG_7138
Stacje z wodą i izotonikiem rozmieszczone są przeważnie co 2,5 km. Zazwyczaj łapie jeden kubek do popicia i kolejny do polania głowy, tak aby ochłodzić trochę rozgrzane ciało. Znacznik z 10 kilometrem mijam z rozluźnionymi nogami i pozytywnym zaskoczeniem, taktycznie miało być o wiele wolniej ale głowa jednak ciągnie do przodu. Nie potrafię wyhamować nóg i chyba to było moje idealne tempo tego dnia, ponieważ  czułem się wyśmienicie. Zaczynają się wkradać myśli czy aby nie zaryzykować i powalczyć o coś więcej niż tylko o metę. Pomimo tłumów na trasie, ciężko jest mi złapać jakąś grupkę z którą można współpracować. Przeważnie jeśli się kogoś łapię, tempo po chwili robi się  szarpane lub zbyt wolne. Po 15 kilometrze zaczynam powoli wyprzedzać kilku ludzi, co do tej pory mi się nie przydarzyło!
Przez prawie godzinę biegu byłem niemiłosiernie obiegany z każdej strony, lekko mnie to dziwło i wytrącało z równowagi. Wszystko wróciło do normy po 21 kilometrze, od tego momentu wszyscy ci którzy uwierzyli za bardzo w swoje umiejętności, zaczynają za to płacić. Jeśli na półmetku jest źle to znaczy, że później może być już tylko gorzej. Ja czuję się wyśmienicie, nie przyspieszając zaczynam wyprzedzać setki biegaczy. Nie ukrywam, że w takich momentach moja głowa zaczyna karmić się takimi niedobitkami i moje morale nawet wtedy kiedy tempo biegu spada, a ja nadal wyprzedzam – idą zdecydowanie do góry. Na trasie zaczyna się zdecydowanie przerzedzać i jednocześnie zaczyna wiać coraz silniejszy wiatr. Dziwne uczucie kiedy startujesz w maratonie, który liczy prawie 37 tysięcy uczestników, a ty połowę biegu nie masz nawet za kogo się schować. Po mojej prawej stronie w okolicach 30 kilometra mijam biegnącą elitę. Niestety Wilson Kipsang tego dnia pozostał sam na sam z walką o rekord świata, lekkie spojrzenie w oczy i okrzyk, żeby walczył do końca i znów wracam do swojego biegu. Tempo powoli spada ale nie są to straty, które by mnie martwiły chociaż kalkulacja w głowie po 30 kilometrze dała mi dużo do myślenia. Myśli w głowie szaleją, albo ryzykuje i walczę o życiówkę, co by pewnie skończyło się dla mnie wyłączeniem prądu w okolicach 35 kilometra, jednak rozsądek i chłodna głowa dają za wygraną z czego teraz nie jestem zbyt zadowolony. Ostanie 10 kilometrów to już walka z wiatrem i ze swoimi słabościami. Mijając znacznik z 40 kilometrem szybko przeliczam w głowie, że jeśli przebiegnę końcówkę w okolicach 3.58 wystarczy to na złamanie 2.42. Przed biegiem brałbym ten wynik w ciemno. Spinam się na ostatnich metrach lekko finiszując i linię mety przebiegam z czasem 2.41.58.r
Po przekroczeniu lini mety kieruję się w stronę wyznaczonej strefy szatni, po drodze odbieram pamiątkowy ręcznik, dostaję również napój izotoniczny, od samego spojrzenia bierze mnie na wymioty. Zaraz po biegu marzę tylko o czymś słonym i pikantnym . Wchodzę do przebieralni, szybki prysznic i nawadnianie. Sprawdzam stan nóg, w pierwszych chwilach po biegu wygląda na to, że obyło się bez urazu, wszystkie paznokcie na swoim miejscu. Dzwonię do Oli i umawiamy się na upragniony ramen! Łapiemy się po godzinie, ponieważ miasto jest sparaliżowane. Buzi, buzi i razem udajemy się na upragniony obiad.
IMG_7182

Kibice

Słyszałem wiele mitów o kibicach Japońskich, że nie potrafią dopingować, stoją tylko przy trasie i obserwują. Jednak tego dnia było ich naprawdę wiele na trasie całego biegu. Zwróciłem uwagę, że oni wspierają biegaczy całkowicie inaczej niż Europejczycy. Przeważnie zbierają się w naprawdę wielkich grupkach. Wyposażeni są w sprzęt, trąbki, megafony, grzechotki czy gumowe tarcze. Tradycyjnie dużo dzieciaków na trasie czekających na swoich ojców, piąteczki na które mogłem sobie tym razem pozwolić nie martwiąc się, że stracę przez to cenne sekundy. Szkoda tylko, że kolejny raz nie pomyślałem o tym żeby zabrać koszulkę reprezentacji Polski, na biegach międzynarodowych to obowiązek.
IMG_7041IMG_7045IMG_7112IMG_7043

Co dalej ?

Na tą chwilę mija 4 tydzień od maratonu. Ja nadal jestem w fazie roztrenowania. Zazwyczaj trwało to u mnie od 4 do 14 dni, jednak tym razem daję sobie 4 tygodnie laby. Powoli zaczynam odczuwać głód biegania, waga podskoczyła już o 6 kilogramów. Po weekendzie będzie pewnie 8kg. Pomimo tego, że przestałem biegać, miska jest zawsze tak samo pełna.  Pozwalam też sobie na coś ekstra w postaci słodyczy w tym okresie, będzie co wytapiać po dłuższej przerwie. Podczas tych 4 tygodni wyszedłem 7 razy na lekkie bieganie, maksymalnie do 8 kilometrów w tempie Korzeniowskiego i to by było na tyle. Plany były ambitne jak zawsze, miały być długie sesje rozciągania, jakieś lekkie ćwiczenia siłowe – jednak słomiany zapał zwyciężył.
Od poniedziałku ruszam z przygotowaniami pod Berlin maraton, szukam w tej chwili jakiegoś dobrego biegu z atestem na 10 kilometrów, ponieważ jak już wiele razy wspominałem, to tutaj mam największe braki. Popracuję trochę nad szybkością, postaram się to zrobić z głową ponieważ w moim wieku, praca nad dynamiką i prędkością to jak igranie z ogniem.

Podziękowania!

Dziękuję za Wasze wsparcie i doping, który podczas maratonu w Tokyo czułem niemal na każdym kroku. W szczególności chciałem za pośrednictwem tego bloga podziękować Oli, która jeździ ze mną na koniec świata i zawsze czeka na trasie. To dzięki Tobie przeważnie jestem szybciej na mecie o kilka minut! Wiara w siebie jest ważna, a jeśli jeszcze czujesz do tego wsparcie bliskiej osoby to możesz być pewny już przed startem, że wszystko będzie tak jak to sobie zaplanowałeś!