--> -->


Boston słodko-gorzki smak

boston 1
Jest takie przeświadczenie, że najlepsza przygoda w życiu przeminęła bezpowrotnie i ciężko będzie ci to wydarzenie przebić czymkolwiek innym, ja mam tak po maratonie w Bostonie. Każde następne 42 kilometry już nigdy nie będą takie same.
Na świecie jest wiele biegów w których chciałem wystartować, lecz tylko jeden z nich był dla mnie wyzwaniem obowiązkowym – magnesem, który przyciągał moją uwagę bezustannie i zarazem celem na który ciężko pracowałem. W dniu 18.04.2016 udało mi się to marzenie zrealizować.

* Droga do Bostonu

Wspólnie z Olą zdecydowaliśmy się na lot dwa dni przed startem. Po konsultacji ze znajomymi podjąłem decyzję, że aklimatyzacja będzie zbyteczna, jeśli przylecimy na inny kontynent na około 35h przed startem.
Sam lot trwał tylko 6,5 godziny, także nie było dramatu, chociaż mało miejsca na nogi doskwierało mi cały czas. Po wylądowaniu, do lotu musisz jeszcze doliczyć około 2 godzin na kontrole, kilka pytań i jesteśmy!
Celnik kiedy zapytał o cel podróży, gdy w mojej odpowiedzi usłyszał, że Boston maraton – cała procedura „powitalna” przyspieszyła zdecydowanie.

* Miasto Boston, ludzie, atmosfera wokół biegu

Zaraz po wylądowaniu na lotnisku w stolicy Masachusetts, zaczynasz sobie uświadamiać, że jesteś w miejscu w którym chciałeś być od dawna. Banery reklamowe, punkty informacyjne, ludzie w nich pracujący,  już od samego początku dają Ci do zrozumienia, że bierzesz udział w czymś wielkim. Dla nich jesteś jednym z wielu bohaterów i piszę to bez żadnego podkręcania atmosfery. Przykładem tego może być wspomniana wyżej kontrola osobista.
Prosto z loniska udajemy się do naszego apartamentu, było już po 22, także czasu wystarczyło tylko na rozeznanie okolicy pod kątem porannego rozruchu.
Następnego dnia szybka pobudka, lekki rozruch w pobliskim parku. Szybkie śniadanie i czas jechać po pakiet.
Odbiór numeru startowego był usytuowany w okolicach mety na Boylston Street. Założenia początkowe były takie, że wpadam tam tylko po pakiet i za moment wracam do domu odpoczywać. Niestety expo wciągnęło mnie na kilka godzin. Zakup kurtki to obowiązek, plus obejrzenie stoisk firm, których przeważnie nie ma w Europie.
Po kilku minutach znalazłem się w miejscu docelowym, odbiór pakietów odbył się ekspresowo, plus miła pogawędka z panem ze zdjęcia, który już na samym wstępie rozmowy zasugerował mi, że do docelowego czasu jaki planuję mam dodać 10 minut. To były niby straty wliczone dla żółtodziobów na tej trasie. Niestety ta cenna wskazówka została oczywiście odrzucona już na samym wstępie.
a

Odebranie numeru startowego

Z oficjalnego pasta party zrezygnowałem, ponieważ czułem się tego dnia już lekko zmęczony. Czytając oficjalne menu niestety dla wegan była tylko sałatka, a ja potrzebowałem bardzo dużo węglowodanów.
Wspólnie z Olą zdecydowaliśmy, że zdrowe i wartościowe jedzenie znajdziemy w Whole Foods Market i to był strzał w dziesiątkę.

* Noc poprzedzająca maraton

U mnie ze snem jest zawsze słabo, przed ważnymi zawodami potrafię nie spać nawet 48 godzin, tak też było tym razem. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że od kiedy przeczytałem o tym, że jednak ta ostatnia noc przed biegiem nie jest tak ważna i że należy się wyspać najlepiej jak tylko możesz już dwie noce przed, przestałem spać tę noc rownież. To jest klasyka w moim wykonaniu, stres przeradza się w bezsenność, znalazłem już kilka sposobów jak z tym walczyć jednak tym razem nie przyniosły one oczekiwanych efektów. Nauczyłem się z tym żyć i jak widać po moich czasach, można biegać na w miarę dobrym poziomie nie śpiąc przed zawodami nawet 48h.

* Zbiórka na Boylston St.

Wszystkie przyzwyczajenia przedstartowe w przypadku Bostonu odchodzą w zapomnienie. Czyli klasyczne 3 godziny od przebudzenia do startu odpadają. Ponieważ pobudkę masz juz w okolicach 5 nad ranem tyle, że do twojego biegu pozostaje Ci jeszcze wiele godzin.
Tak wczesna pobudka nie była problemem, zwłaszcza kiedy nie zmrużyło się oka w nocy.
Wsiadając do metra, kierujący i ludzie jadący do pracy na samym wejściu życzą ci powodzenia.
Autokary, które wiozły nas do miasteczka Hopkinton, odjeżdżały z samego centrum miasta. Na widok setki żółtych szkolnych autokarów, które pamiętam od dziecka z filmów amerykańskich od razu dostałem gęsiej skórki, która już nie schodziła, aż do samego startu.
Przed wejściem do autokaru przemieszczasz się z tysiącami biegaczy do gear cheka, czyli miejsca gdzie zostawiasz swoje ciuchy na przebranie. I o 6 rano jesteś już w drodze do Hompkinton, siedząc w magicznym żółtym autobusie.

* Droga

Sama droga do Hopkinton była niesamowita. Sznur żółtych autobusów przewozi nas do miasteczka biegaczy, pełna obstawa policyjna z drogi jak i z nieba. Można było się czuć naprawdę bezpiecznie. Wymijają przejeżdzające samochody wszyscy ustępują nam miejsca, trąbią i klaszczą. Przed wejściem do miasteczka biegaczy ponowna kontrola i jestem na miejscu. Do startu pozostaje ponad 3 godziny. Cała baza zawodów podzielona jest na dwa miejsca z wielkimi namiotami, pod którymi można sie schować od słońca. Jesli chodzi o zaopatrzenie, nie przesadzę jesli napiszę że było tam wszystko co potrzeba biegaczowi przed startem począwszy od kawy, bajgli, batonów, żeli, izotoników kończąc na zwykłej wodzie.
W miasteczku trafiłem przypadkowo na 2 chłopaków z Polski i przy miłej rozmowie z nimi szybko zleciały 2 godziny i to był dobry czas żeby powoli wyjść z miasteczka i dobiec do mojej strefy startowej, która była utytułowana od tego miejsca około 2 km. Po drodze spotkałem jeszcze wesołą ekipę Canal+ z panem Smokowskim na czele.

* Droga na Start

Na szczęście na zbiegu udało mi się znaleźć stanowisko z kremem chroniącym przed słońcem, wysmarowałem się cały, co pomogło mi uniknąć oparzeń słonecznych. Po zlokalizowaniu swojej strefy startowej pobiegłem na rozgrzewkę. Klasyczne 2 do 3 kilometrów plus przebieżki. Standardowa szybka toaleta i jestem gotowy. Miałem to szczęście, że biegłem w pierwszej grupie i mogłem nawet spojrzeć w oczy całej elicie biegu wychodzącej na start. Amerykanie co było wiadome dostawali niesamowite wsparcie od wszystkich biegaczy! Jeszcze tylko hymn i wystrzał startera przez samego ministra obrony USA i zaczynamy.Boston Marathon start, Secretary of State John Kerry, a Massachusetts native, take the starter's pistol prior to sending the elite runners on their way

* Taktyka na bieg

Pogoda tego dnia była zdradliwa, czyli bardzo upalnie i słonecznie, przy czym porywisty wiatr, który wiał przez cała trasę prosto w twarz. Jak dla mnie był to najgorszy scenariusz z wszystkich możliwych. Przyjechałem z zimnego Oslo, gdzie przez pół roku nie trafiłem na temperaturę wyższą niż 10 stopni. Sam wiatr może i nie jest aż tak wielkim problemem jeśli biegniesz w zwartej grupie i już nie raz potrafiłem się jemu przeciwstawić, jednak jeśli do tego dodasz palące słońce musisz sobie zdawać sprawę, że będzie bolało.
Taktycznie nastawiłem się, że nie przyjechałem tu po to żeby kalkulować tylko raz w życiu zawalczyć i spróbować ponieść sie fantazji, czyli jednym słowem mówiąć – wszystko albo nic!
Trasa maratonu jest bardzo zdradliwa już od początkowych mil zaczyna się mały rollercoaster. Niestety ja jak na moje możliwości tego dnia otworzyłem ten bieg za mocno. Na pierwszej piątce zameldowałem się z czasem 18.08. Międzyczas na 10 kilometrze wskazywał 36.52 i tu nadal było zdecydowanie ponad moje możliwości w tych warunkach ale jakoś nie mogłem zwolnić. Robiło się naprawdę gorąco, patelnia z góry, plus wiatr w twarz zapowiadał nieuniknione zwalnianie na następnych kilometrach. Starałem się nawadniać ile mogłem, przeważnie na każdym punkcie piłem kubek wody lub izotonika, plus schładzałem głowę wodą. 15 kilometr, na zegarku 55.49 czyli już dochodzę do tempa docelowego, pojawiają się pierwsze problemy w mięśniach czterogłowych dochodzi do lekkich skurczy i praktycznie od tego momentu już zdaję sobie sprawę, że reszta maratonu to będzie niestety cierpienie. Połówkę robię w okolicach 1.19, czyli nadal jest idealnie, tyle że od teraz tak naprawdę zaczyna się Boston maraton. Jeśli chcesz coś tu ugrać to twój organizm musi być w idealnym stanie do okolic 27 kilometra, ponieważ później zaczyna się cała zabawa na Heartbreak Hill. Ja już w tym momencie wiedziałem, że moje nogi nie pozwolą mi na utrzymanie zakładanego tempa, powoli zacząłem zwalniać, kiedy tylko chciałem przyspieszyć to skurcze momentalnie stopowały moje zapały. Moje mięśnie na nogach były dosłownie poszatkowane przez strome zbiegi. Już nawet włosy mnie bolały. Kiedy zobaczyłem pierwszy z podbiegów, głowa mi rownież nie pomogła. Totalna destrukcja i odpuszczenie walki. Biegłem z głową zawieszoną w dół i cały czas sam siebie katowałem – jak mogłem popełnić tak wiele błędów? Jedyne moje usprawiedliwienie to to, że niosły mnie niesamowite emocje których nie potrafiłem wyhamować. Pozbierałem się jakoś do kupy w okolicach 30 kilometra, ale przed sobą miałem jeszcze najcięższy z podbiegów tego dnia. Od tego momentu rozpocząłem chłonąć atmosferę tego biegu. Uśmiech wrócił na twarz i zaczęła się zabawa z kibicami na całego. „Piątek” z dzieciakami jeszcze nigdy tylu nie przybiłem i nigdy nie miałem okazji porozmawiać dłużej niż chwilę ze swoimi towarzyszami biegu. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że ja naprawdę czułem się dobrze oddechowo i wydolnościowo, niestety mięśniowo było już dawno po zawodach. Reszta biegu to już tylko człapanie do mety, z lekkim finiszem na ostatnich metrach.
Marathon
mar.4
Zaraz po przekroczeniu lini mety, obrałem kierunek Boston Common, gdzie czekała jak zawsze po każdym biegu na mnie Ola! Za co jestem niezmiernie wdzięczny! Wsparcie to temat na następny wpis…

* Kilka Spostrzeżeń

O D W O D N I E N I E
Ciekawostką dla wielu z Was może być to, jak można się odwodnić podczas takiego maratonu? Ja pijąc na każdej stacji bardzo dużo jak i zaraz po przekroczeniu lini mety, do toalety trafiłem dopiero po okolo 15 godzinach od biegu! Co może świadczyć tylko o tym jak wielkie spustoszenie w gospodarce wodnej mojego organizmu wywołał maraton w takiej temperaturze. Ostatni raz biegałem w takich warunkach prawdopodobnie w październiku zeszłego roku, co miało pewnie odzwierciedlenie w moim wyniku.
W E L L E S L E Y  C O L L E G E  S C R E A M  T U N N E L
W okolicach 20 kilometra jest usytuowany słynny tunel krzyku studentek z Wellesley College. Już na około 2 mile przed tym miejscem, każdy z biegnących słyszał przeraźliwy pisk kilku tysięcy dziewczyn. Tu każdy ma najszybszą milę w całym maratonie, chyba że jesteś jednym z wielu którzy lubią się zatrzymać na buziaka. Ogólnie jeśli chodzi o doping kibiców, dostaniecie go na pełnym dystansie 42 kilometrów, co jest ewenementem w biegach maratońskich. Przeżyć to można jedynie w Bostonie!
Wygląda to mniej więcej tak :

K O S Z U L K A  P O L S K I

Pamiętajcie o zabraniu ze sobą koszulki Polski jeśli jedziecie na zawody międzynarodowe, ja niestety o tym zapomniałem. Dzięki temu można dostać dodatkowe, osobiste wsparcie od kibiców nie tylko z naszego kraju, co może wam pomóc przetrwać te najcięższe chwile.

* Podsumowanie

Wiele jest maratonów na świecie, w których każdy z nas chciałby wziąć udział, jednak tylko ten jeden był dla mnie tak wielkim emocjonalnym przeżyciem. Atmosfera i otoczka maratonu bostońskiego od samego startu, aż do mety wyssała ze mnie całą energię, którą miałem spożytkować podczas biegu. Podsumowując – to nie pogoda była jedyną przyczyną mojej porażki, ale również słaba głowa. Za bardzo dałem się ponieść emocjom, za co musiałem zapłacić już przed połową dystansu. Przygotowany byłem bardzo dobrze, myślę że w optymalnych warunkach stać mnie było wiosną osiągnąć czas w okolicach 2.36…będzie o co powalczyć jesienią. Po maratonie zrobiłem 2 tygodnie maksymalnego luzu. Czyli zero biegania i czekałem na moment kiedy nogi same wyciągną mnie z domu. Teraz biegałem na bardzo małej objętości, ale za to podkręcałem intensywność co miało mi pomóc w osiagnięciu dobrego rezultatu na 10 km. Dodałem dużo siły, co po chwili objawiło się problemem z achillesem – pewnie przez wieloskoki, starość nie radość:). Szybkość poszybowała niesamowicie w górę, co pokazywał trening interwałowy. Kilometrówki na krótkich przerwach biegałem najszybciej w życiu. Z optymizmem i wielkimi oczekiwaniami zapisałem sie na zawody, marząc o tym, żeby otrzeć się chociaż o granice 33 minut. Kiedy już wszystko co mogłem zrobić było już za mną i pozostało 3 dni do zawodów niestety przyszło jakieś choróbsko, które zniszczyło mnie doszczętnie. Do tej pory nie biegam, ale już powoli wychodzę na prostą. Całe przygotowanie do szybkich 10 kilometrów poszło w … Jedyny plus tej choroby to to, że udało mi się doleczyć achillesa plus kilka innych dolegliwości – sport to zdrowie. Powoli wracam do żywych i zacznam planować resztę sezonu. Na jesień na pewno pobiegnę maraton ale w międzyczasie muszę wyszukać jakiejś dobrej dyszki i półmaratonu tak w okolicach września. Pewnie pościgać się rownież na jakiś przełajach w Oslo, tak żeby nabrać szybkości.

Do Bostonu napewno jeszcze wrócę, mam tam rachunki do wyrównania. Ja marzyłem o tym biegu jak jeszcze nie byłem w stanie przebiec maratonu lepiej niż 3.38 , także jeśli chcecie przeżyć niesamowitą przygodę postawcie sobie za cel złamanie waszych czasów kwalifikacyjnych do tego biegu. Łatwiej będzie sie wam wychodziło na trening z myślą, że cały czas dążysz do postawionego przez siebie celu, przynajmniej mi to zawsze pomaga. Gwarantuje wam, że przeżyjecie tam niezapomniane chwile.